
W pierwszym odcinku z cyklu o pamiętnych meczach Korony, przypomnimy ten sprzed niemal równo 13 lat. 10 kwietnia 2007 roku – data mówi niewiele? W Pucharze Polski – już więcej? Tego dnia kielczanie w półfinale zagrali z Wisłą Płock. Spotkanie pamiętne nie tylko ze względu na korzystny wynik, ale przede wszystkim jego przebieg.
Kto grał?
Ówczesny trener Korony Ryszard Wieczorek na pucharową konfrontację z „nafciarzami” wystawił taki skład:
Maciej Mielcarz – Paweł Golański, Marek Szyndrowski, Hernani, Marcin Kuś, – Grzegorz Bonin, Hermes, Mariusz Zganiacz (58. Michał Trzeciakiewicz), Tomasz Brzyski (66. Marcin Robak) – Krzysztof Gajtkowski, Maciej Kowalczyk (74. Piotr Bagnicki).
Większość z wymienionych nazwisk, o ile nie wszystkie, wywołują mnóstwo wspomnień, nie tylko tych związanych z bojem o historyczny finał Pucharu Polski.

Fot. Echo Dnia
Na rozgrywanym we wtorkowy wieczór spotkaniu pojawiło się zaledwie 5200 widzów, a niektórzy zaczęli opuszczać trybuny już w 70. minucie. Ktoś mógłby pewnie powiedzieć: „Ale jak to zaledwie? Teraz na ligowe mecze chodzi mniej kibiców”. To fakt, ale 2007 rok, to był bardzo dobry czas dla Korony. Od 12 miesięcy funkcjonował nowy stadion, drużyna w ekstraklasie walczyła o europejskie puchary, na mecze regualrnie chodziło po 10-12 tysięcy kibiców. A zdarzały się przecież takie spotkania, gdy stadion zapełniał się do ostatniego miejsca.
Dublet „Peszkina”
Pierwsza połowa została okrzyknięta przez obserwatorów spotkania ogromną niespodzianką. Bo jak to możliwe, że zmierzająca ku spadkowi z ligi ekipa z Płocka, do przerwy prowadziła w Kielcach 2:0. W 31. minucie wynik spotkania otworzył Sławomir Peszko, który stał na progu swej wielkiej – bo tak trzeba w polskich warunkach ją nazwać – kariery. Po błędzie kieleckich obrońców „Peszkin” dopadł do piłki bezpańsko toczącej się w polu karnym i pewnie wpakował do siatki. Zaledwie pięć minut później Korona została skarcona po raz drugi. Znów za sprawą celnego wykończenia Peszki. Choć w tym przypadku lepszym określeniem byłoby, że to Mielcarz „popisał” się interwencją. Strzał z boku pola karnego, nie był szczególnie silny, ale kielecki golkiper przepuścił piłkę pod dłonią…

Fot. Echo Dnia
Wisła do szatni schodziła z dwubramkową przewagą. Czy po przerwie będzie lepiej? – zastanawiali się kibice. Trudno było o optymizm, bo gra podopiecznych Wieczorka – delikatnie pisząc – rozczarowywała.
Dr Jekyll, Mr Hyde
W szatni Ryszard Wieczorek musiał wyjątkowo mocno wstrząsnąć ospałymi piłkarzami. Finał zaczął wymykać się faworyzowanej Koronie. I po kwadransie na boisku kibice zobaczyli zupełnie odmienioną drużynę.Kielczanie zaczęli grać na miarę oczekiwań, a przede wszystkim swojego potencjału.
W drugiej połowie Korona dominowała, od początku stwarzała mnóstwo sytuacji pod bramką płocczan, ale sposób na pokonanie bramkarza rywali znalazł dopiero w 75. minucie Grzegorz Bonin. Jego bramka zwieńczyła piękną akcję kieleckiego zespołu. Fani żółto-czerwonych zaczynali wierzyć w odwrócenie losów meczu. Trybuny ożyły, emocje po golu Bonina jeszcze nie opadły, a już trzy minuty później dośrodkowanie z rzutu wolnego Pawła Golańskiego na bramkę zamienił rezerwowy Piotr Bagnicki. Tym razem trybuny już oszalały razem z piłkarzami. Wynik 2:2 nie był wszak najgorszy w perspektywie rewanżu w Płocku.
Ale Korona poszła za ciosem. Spiker Paweł Jańczyk jeszcze nie skończył wykrzyczeć nazwiska strzelca drugiej bramki, a gospodarze zdobywali właśnie trzecią! A konkretnie uczynił to mierzonym uderzeniem Marcin Robak. Cały stadion eksplodował z radości, ten gol szeroko otwierał furtkę do finału, który 1 maja miał odbyć się w Bełchatowie. Kielczanie dotrzymali prowadzenie do końca spotkania i na rewanż jechali z jednobramkową przewagą. W Płocku padł remis 1:1 (trafienie Bonina) i rozpędzona Korona stanęła przed szansą zdobycia pierwszego w swej historii Pucharu Polski.
Ale finał w Bełchatowie jest już na zupełnie inną opowieść…
Jakub Walkowicz