Smutny koniec lata

To nie był udany sezon dla Korony. Czas na podsumowanie rozgrywek w wykonaniu kieleckiej ekipy.

Ostatnie tygodnie w Koronie Kielce można porównać do najgorszych warunków pogodowych z ciemnymi burzowymi chmurami, gradobiciem czy nawet niszczycielską trąbą powietrzną. Kolejne wiadomości spadały na kibiców jak grom z jasnego nieba. Sportowy spadek z ekstraklasy, brak zainteresowania ze strony większościowych właścicieli i olbrzymie zadłużenie klubu. Środek lata kojarzy nam się z miłym wakacyjno-urlopowym okresem. W Koronie nastroje są zgoła odmienne.

Sezon 2019/20 w wykonaniu piłkarzy Korony był bardzo słaby. Oprócz pierwszego meczu sezonu i przebłysków kilku spotkaniach, gra kieleckiej ekipy wyglądała źle. Analizując poszczególne formacje, ciężko znaleźć zawodników zasługujących na wyróżnienie. Najjaśniejszym punktem drużyny w przekroju całego sezonu był bramkarz Marek Kozioł, który swoją szansę otrzymał dopiero w ósmej kolejce. Gdyby zastanowić się na drugim piłkarzem, o którym można napisać pozytywne słowo to byłby nim Petteri Forsell. Fin do Korony dołączył dopiero w połowie lutego, a w czasie swojego krótkiego okresu gry w żółto-czerwonych barwach, był zaangażowany w blisko 50 procent goli zdobytych w tym czasie przez drużynę. Spośród obrońców warto zwrócić uwagę na Mateusza Spychałę i Grzegorza Szymusika. Ich jakość piłkarska pozostawia jeszcze sporo do życzenia, ale walki i zaangażowania nie można im odmówić. Młodzieżowcy byli tymi zawodnikami, którzy potrafili włożyć głowę tam, gdzie inni nie wstawiliby nogi. Dyspozycja reszty kolegów z formacji obronnej budzi wiele zastrzeżeń, łącznie z Adnanem Kovacevicem, który mimo perfekcyjnie wykonywanych rzutów karnych, rozegrał najsłabszy z trzech sezonów podczas pobytu w Kielcach.

Fot. Korona Kielce

Jedno z piłkarskich powiedzeń głosi – „pokaż mi swoją linię pomocy, a powiem Ci jaką masz drużynę”. O środkowej strefie kielczan niestety nie można powiedzieć nic dobrego. W centralnej strefie boiska najczęściej występowali Jakub Żubrowski i Ognjen Gnjatić i był to bardzo słaby sezon w ich wykonaniu. Prześcigali się w liczbie fauli, strat i kolekcjonowaniu żółtych i czerwonych kartek. Obecnie rola środkowego pomocnika grającego na pozycji numer sześć czy osiem, to już nie tylko odbiór i przerywanie akcji rywala. Taki piłkarz powinien mieć także predyspozycje do kreowania gry. U obu wspomnianych graczy, tej sztuki piłkarskiego rzemiosła widzieliśmy jak na lekarstwo. Te braki próbował nadrabiać Milan Radin, ale Serb też przeplatał mecze dobre ze słabymi. Przed sezonem wydawało się, że na bokach pomocy w Koronie będziemy mieli kłopot bogactwa. Z biegiem czasu trudno było jednak znaleźć wiodące postaci, które pociągnęły by grę bocznymi sektorami boiska. Konfiguracji personalnych było mnóstwo, ale praktycznie żadna z nich nie wypaliła.

Oglądając ofensywne męczarnie Korony, kibice z rozrzewnieniem wspominali czasy Grzegorza Piechny, Marcina Robaka, Andrzeja Niedzielana, Ediego Andradiny, Airama Cabrery czy Elii Soriano. Piłkarza choćby w połowie tak skutecznego jak oni, w obecnym sezonie można było szukać na próżno. Michal Papadopoulos jest już u schyłku kariery, Uros Djuraniovic marnował sytuację za sytuacją, a kolejni zawodnicy próbowani na pozycji wysuniętego napastnika nie potrafili przełamać niemocy strzeleckiej. Należy także wspomnieć także o Eriku Pacindzie, który oprócz ataku, grał chyba na wszystkich pozycjach w pomocy, a w domowym meczu z Lechią Gdańsk nawet na lewej obronie, co okazało się fatalnym w skutkach pomysłem. Słowacki piłkarz zdobył 4 bramki, jednak kibice spodziewali się więcej po tym piłkarzu.

Fot. Korona Kielce

Wielkie nadzieje na utrzymanie w ekstraklasie rozbudził pierwszy mecz po przerwie spowodowanej pandemią, wygrany w Płocku z tamtejszą Wisłą 4:1. Radość była jednak bardzo krótkotrwała i cudu po objęciu drużyny przez Macieja Bartoszka nie było. Mało tego, kielczanie nie odnieśli zwycięstwa w dziewięciu kolejnych meczach i bardzo szybko stracili szansę na pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Trenerowi, podobnie jak jego poprzednikom, zabrakło odwagi w postaci postawienia na młodych piłkarzy Korony w meczach o stawkę. Bartoszek wolał grać starymi i zgranymi kartami takimi jak: Papadopulos, Djuranovic, czy będący w słabej dyspozycji Jacek Kiełb. Siła ofensywna kielczan opierała się na strzałach z dystansu i stałych fragmentach Petteriego Forsella oraz przebłyskach formy Marcina Cebuli. To było za mało na skuteczną walkę o ekstraklasowy byt. Nie można być pewnym, że z juniorami w składzie zespół zrealizowałby postawiony cel, ale wydaje się, że na Daniela Szelągowskiego, Iwo Kaczmarskiego czy Dawida Lisowskiego można było zdecydować się wcześniej. Należy żałować, że z urazami zmagał się chyba najbardziej utalentowany z młodych graczy Korony Mateusz Sowiński. Ostatnie mecze sezonu pokazały, że wyżej wymienieni piłkarze mogą stanowić o przyszłości Korony. Żeby jednak do tego doszło muszą ciężko pracować i mieć w sobie ogromną pokorę. Priorytetem powinno być dla nich boisko, a nad ich rozwojem powinni w rozsądny sposób czuwać odpowiedni ludzie. Osób chcących namieszać im w głowie, po zaledwie kilku dobrych kopnięciach piłki w ekstraklasie może pojawić się wielu.

O sprawach pozaboiskowych napisano już w ostatnim czasie chyba wszystko. Klub był zarządzany fatalnie, a ostatnio ujawniony raport finansowy wygląda kompromitująco. Na podreperowanie budżetu szansą były transfery gotówkowe z klubu. W ostatnich trzech latach przez Koronę przewinęło się przecież kilku piłkarzy, którzy wzbudzali zainteresowanie polskich, a nawet zagranicznych drużyn. Należy się zastanowić, dlaczego Korona nie potrafiła sprzedać żadnego z nich za godziwe pieniądze? Nawet jeden z nielicznych transferów, jakim była sprzedaż Djibrila Diawa, przyniósł klubowi niewielkie zyski finansowe. O tym, że kontrakty w klubie były podpisywane w nieprzemyślany sposób świadczy fakt, że na koniec obecnych rozgrywek, umowy kończyły się prawie całemu zespołowi. Przykład Marcina Cebuli pokazuje, że kolejny zawodnik na którym klub mógłby zarobić, odchodzi za darmo. Jest to tym bardziej przykre, że mówimy o piłkarzu, który został praktycznie wychowany przez Koronę.

Fot. Korona Kielce

Kolejny minus to brak dyrektora sportowego z prawdziwego zdarzenia, który byłby w stanie zadbać o wzmocnienie drużyny w newralgicznym okresie, jakim dla Korony była zimowa przerwa w rozgrywkach. Drużyna pilnie poszukiwała napastnika. Prezes klubu twierdził, że takiego bramkostrzelnego piłkarza szuka cała piłkarska Europa i nie jest łatwo go znaleźć. Jednak przykład Wisły Kraków pokazał, że jak na warunki ligi polskiej dało się to zrobić. Pozyskany zimą przez „Białą Gwiazdę” Alon Turgeman strzelił kilka bardzo ważnych bramek i praktycznie na spółkę z Jakubem Błaszczykowskim zapewnił krakowianom utrzymanie. W czasie gdy Wiślacy kontraktowali Turgemana, do Korony z sąsiedniego hotelu w Turcji przechodził Bojan Cecarić…

Zazwyczaj nawet po najcięższej burzy wychodzi słońce. Ostatnie działania miasta dają nadzieje na to, że Korona rozpocznie sezon w pierwszej lidze. Jeśli uda się poczynić kroki, które spowodują, że klub otrzyma licencję uprawniającą do gry na zapleczu ekstraklasy, należy wyciągnąć wnioski z wszystkich popełnionych w ostatnich latach błędów i rozpocząć nowy, miejmy nadzieję dużo bardziej przyjemny rozdział w historii klubu.

Robert Jedynak

Share:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *