Większość kariery spędził poza Polską, zagrał także dla reprezentacji, z którą wystąpił na Mistrzostwach Świata. Po powrocie do kraju reprezentował bawry GKS-u Bełchatów i Korony Kielce, w której zakończył karierę. Obecnie ekspert telewizyjny. Marcin Żewłakow opowiedział m.in. jak to jest zagrać przeciwko swojemu bratu, czy mógł osiągnąć więcej i jak zaczęła się jego kariera zagranicą?
Pograł pan trochę zagranicą, głównie w Belgii. Jak to się zaczęło?
– To był trudny moment w Polonii Warszawa, nie chciałem pogodzić się z rolą zmiennika. Szukałem nowych wyzwań. Mój wyjazd zagranicę nie był podyktowany serią dobrych występów w klubie. Byłem młodym piłkarzem, na dorobku, który jeszcze nie ugruntował statusu w zespole. Trochę osób widziało we mnie możliwości i przepowiadali karierę, ale byli też tacy, którzy to podważali. Czułem się jak zawodnik, który musi potwierdzać swoją przydatność. Wyjazd do Beveren nie przyszedł w nagrodę za dobry sezon, tylko głównie dlatego, że ówczesny prezes Polonii widział pewne rzeczy inaczej niż ja i stąd pomysł na to żebym pojechał na testy, a później trafił na wypożyczenie. Dla mnie ten transfer kojarzył się z walką o siebie, była to dla mnie szansa na lepszy świat i na to żeby się obronić piłkarsko.
Po karierze w Belgii wyjazd na Cypr i Mistrzostwo z APOEL-em.
– Na Cyprze szukałem już tak naprawdę miękkiego lądowania. Miałem 32 lata, dla mnie to był moment, w którym zastanawiałem się co będę robił po karierze.
Okazało się, że spotkała mnie tam najpiękniejsza klubowa historia w życiu, bo zagrałem w Lidze Mistrzów. Przez myśl mi nie przeszło, że wiążąc się z APOEL-em będzie mi dane wystąpić w tych rozgrywkach. Chciałem grać o mistrzostwo, a tu udało się zrealizować obie rzeczy, co odbieram jako nagrodę za to, że profesjonalny i poważny w swojej karierze byłem do końca.
Po powrocie do Polski wybrał pan nie do końca oczywisty kierunek, bo został pan piłkarzem GKS-u Bełchatów.
– To był wynik tego jak zostałem potraktowany w swoim macierzystym klubie. W głowie miałem powrót do Polonii Warszawa i spięcie klamrą swojej kariery. Chciałem zagrać dla klubu, który dał mi pewne podstawy żeby o siebie w piłce walczyć. Postać właściciela miała duże znaczenie dlaczego nie trafiłem do Polonii. Pojechałem do Warszawy podpisać kontrakt, a po półgodzinie okazało się, że on się diametralnie zmienił i nastawienie do mnie też.
Trzeba było jakoś tę sytuację ratować i GKS był najbardziej konkretny. Tak naprawdę poza Bełchatowem nie było innych propozycji, a że logistycznie było to dla mnie do udźwignięcia, to zdecydowałem się na ten ruch. Obiecałem sobie, że jak przyszedłem do GKS-u grającego w ekstraklasie, to odejdę z niego jak też będzie na tym poziomie. Drugi sezon w tym klubie dużo mnie kosztował i miałem momenty gdy zastanawiałem się po co to robię i dlaczego.
Jak to się stało, że wybrał pan Koronę?
– Przyszła propozycja z Kielc. Korona podobała mi się jako klub, który zrobił dobry wynik, był poukładanym zespołem i miał w swoich szeregach piłkarzy, którzy dawali szansę na to, że będzie się z przyjemnością grało w piłkę. Chciałem trafić do drużyny, w której będziemy walczyć o trochę wyższe cele. W Koronie była grupa ambitnych chłopaków, przed wszystkim dobra paka i czułem, że jestem w stanie się tam odnaleźć.
Do lutego grał pan w Kielcach. Skąd decyzja o rozwiązaniu kontraktu i zakończeniu kariery?
– Wyobrażałem sobie, że będę dawał więcej zespołowi. W drugiej części sezonu okazało się, że jestem przewidziany do tego żeby uzupełniać skład i mając 37 lat pomyślałem, że nie chciałbym nigdy usłyszeć, że jestem tym który kolekcjonuje pensje, a nie na nią zasługuje więc kiedy w treningu bardziej uczestniczysz, a nie rywalizujesz, to wydaje mi się, że jesteś balastem albo tym, który uczepił się drużyny. Dlatego postanowiłem, że skończę. Absolutnie tego nie żałuję, byłem już na tyle świadomy, że trzeba było sobie powiedzieć dość. W Koronie byli zawodnicy, którzy mogli mnie zastąpić. Jeździć i przesiadywać na ławce trochę mi było głupio.
Jak się gra przeciwko bratu?
– Nie lubiłem tych meczów. Zawsze ze sobą współpracowaliśmy, a tu nagle dochodzi do odwrócenia proporcji i tego, że musisz być tym, który zajdzie mu za skórę. Odbierałem to w ten sposób, że jak wyjdę z pojedynku wygrany, to obnażam brata. Ten ładunek emocjonalny nie pomagał. To były zupełnie inne mecze. Ja je dużo bardziej przeżywałem.
Najlepszy piłkarz, z którym miał pan okazję grać w drużynie i przeciwko, któremu pan grał?
– Przeciwko to Zinedine Zidane i Andrij Szewczenko.
Jeśli chodzi o tych, z którymi grałem to powiem inaczej. Nie miałem okazji grać z takim, który zrobił by na mnie tak duże wrażenie żeby do dziś to wspominać. Najlepiej grało mi się z Mbo Mpenzą, za czasów Mouscron. To był najbardziej drużynowy i uczciwy zawodnik. Wiedziałem, że jak będzie sytuacja, gdzie może mi podać to tak zrobi. Jeszcze Khalilou Fadiga, kiedy pojawił się w Gencie, to było widać, że ma trochę doświadczenia.
Przyszłość wiąże pan z telewizją, bo już kilka lat jest pan ekspertem?
– Chciałbym, zobaczymy czy mi się to uda. Rynek trochę o tym decyduje, ale też utrzymanie merytorycznego poziomu.
Z kariery wycisnął pan wszystko?
– Nie, mam niespełnienie zwłaszcza jeśli chodzi o Metz. To jest chyba jedyna rzecz, której trochę żałuję albo z którą rozprawiłbym się inaczej. Nie jest to najlepiej rozegrany etap mojej kariery.
Są też takie rzeczy, których się trochę nie spodziewałem jak Liga Mistrzów. Jest to element, który mnie pozytywnie wzbogacił i zaskoczył więc można powiedzieć, że w tym przypadku suma szczęścia równa się zero.