Ernest Konon: Z Edim w Koronie byliśmy prawie najstarszym atakiem na świecie

Ernest Konon przez sporą część kariery grał zagranicą, głównie w belgijskich klubach. Po ostatnim powrocie do kraju zasilił Koronę i pomógł jej w ponownym awansie do ekstraklasy.
Były napastnik opowiedział jak wspomina swoją karierę, w jaki sposób zerwał więzadła… w markecie czy jak pracowało mu się w Egipcie? 

Kamil Dulęba, CowKoronie.pl: Pograł pan trochę zagranicą, głównie w Belgii. Jak to się zaczęło?

Ernest Konon, były piłkarz Korony: Historia jak z Hoolywood. Ja do szesnastego roku życia w ogóle nie grałem w piłkę. Ze względu na to, że opuszczałem lekcję WF-u i byłem zagrożony, to mój ówczesny nauczyciel kazał mi przyjść na kilka treningów w zmian za to, że mnie przepuści do następnej klasy.
Trochę się ze mnie naśmiewano, ale zawziąłem się i w Karkonoszach Jelenia Góra zostałem królem strzelców trzeciej ligi. W następnym roku zostałem sportowcem roku Dolnego Śląska. Zainteresowano się mną w Belgii i trafiłem KVVO Overpelt-Fabriek.

Ma pan na swoim koncie Puchar Belgii z KRC Genk.

– Tak, z Overpelt trafiłem do Racingu. Miał tam grać inny napastnik, ale dzień przed sparingiem rezerw z Atwerpią skręcił kostkę i tak dostałem szansę ja. Wówczas w Royal bronił Aleksander Kłak, ja strzeliłem mu gola. Podpisano ze mną umowę. Zdobyliśmy wtedy wicemistrzostwo i Puchar kraju. Rywalizowałem tam z najlepszymi, łatwo nie było, ale ciężko pracowałem. Po sezonie jednak odszedłem do Cercle Brugge, gdzie zdobyłem Złotego Buta. Później złamana noga. Następnie trafiłem do KRC Harelbeke i zapowiadało się tam dobrze, ale sponsor klubu zrezygnował więc trzeba było uciekać na Cypr, a później wróciłem do kraju.

Po powrocie z zagranicy grał pan przede wszystkim dla Jagiellonii, by znów wyjechać do Belgii, żeby po pół roku wrócić do definitywnie Polski i trafić do Korony.

– Kontaktowali się ze mną piłkarze Korony z prośbą, żeby wspomóc zespół, bo początek sezonu w wykonaniu drużyny nie był dobry. Prezes Dudka zaproponował mi dwuletnią umowę i jak przyszedłem to z Edim Andradiną byliśmy prawie najstarszym atakiem na świecie (śmiech).
Awansowaliśmy mimo tego, że po pierwszych kilku spotkaniach nie mieliśmy punktów.

Jak pan wspomina czas spędzony w Kielcach? 

– Rewelacyjnie. Z tego względu, że miałem tu starych znajomych, ale poznałem tu też świetnych ludzi, którzy żyli tym klubem. Między innymi obecny trener Kamil Kuzera, było widać, że kocha ten klub.

Mieliście wtedy fajną kolonię byłych piłkarzy Jagiellonii, bo z panem w Koronie byli Łukasz Nawotczyński, Paweł Sobolewski, Jacek Markiewicz czy Dariusz Łatka.

– Tak i to mi bardzo pomagało. Wszystko było w klubie poukładane, dodatkowo zrobiliśmy dobry wynik i to żarło. Dbaliśmy z chłopakami o ten nasz kawałek podłogi i to dzięki szatni zrobiliśmy wtedy awans.

Jak smakuje awans do ekstraklasy i to dwukrotnie?

– Oba były inne. To wszystko ma swój smak, jeśli to nie jest przesadzone, a w Koronie i Jagiellonii nie było.
Z Koroną było trudnej awansować, mieliśmy w 1 lidze dwóch trenerów. Nie było łatwo, ale zrobiliśmy to co na początku było niemożliwe patrząc na początek sezonu. Determinacja, zaangażowanie i szatnia miały duże znaczenie.

Śledzi pan wyniki Korony?

– Śladowo. Nie mam po prostu czasu na oglądanie ekstraklasy ze względu na obowiązki. Mam tu dużo pracy.
Wiem, że zespół wrócił na najwyższy szczebel i to cieszy.

Fot. Echo Dnia

W którym klubie czuł się pan najlepiej?

– Myślę, że Genk. Byłem w euforii. Sporo wtedy wygrałem jak na tamte czasy na Polaka.
To było dla mnie coś nowego. Ja nie pochodziłem z bogatej rodziny więc zobaczyłem inny świat. Dostałem samochód i dom. Coś wielkiego. Trzeba mieć mocną głowę, a ja to wytrzymałem.

Przez pewien czas zajmował się pan trenerką. Co pan teraz robi?

– Mam trochę znajomości, kilku osobom pomogłem. Doświadczenie pomaga.
Obecnie zajmuję się obserwacją zawodnika, patrzę jak wygląda. Robię analizy. Trzeba być trochę ojcem, trenerem. Dotrzeć do nich. Przygotowuję zawodnika 5-6 miesięcy do tego żeby wyjechał gdzieś na testy. Pracuję z młodymi zawodnikami z roczników 2011/12.

W przeszłości pełnił pan także funkcję asystenta trenera w MKS-ie Kluczbork oraz Ryszarda Komornickiego w młodzieżowej reprezentacji Egiptu. Jak pan wspomina głównie ten drugi epizod?

– Bardzo fajnie. To duże doświadczenie, to było coś nowego. Sporo się tam nauczyliśmy. Trenowaliśmy tam kadry U-14, U-16 i U-18. Ja odpowiadałem za ofensywę i motorykę. Wspomagali nas Szwajcarzy. Na nasze zajęcia przyjeżdżali trenerzy z całego kraju, a my im tłumaczyliśmy dlaczego to ma tak akurat wyglądać.
Trener Komornicki zrezygnował, a ja jeszcze zostałem kilka miesięcy, ale tęskniłem za rodziną i chciałem wrócić do Polski.
Jestem ogromnie zadowolony, że doświadczyłem czegoś takiego.
Jeśli chodzi o Kluczbork to wspominam go bardzo dobrze. Nie dawali nam dużych szans na utrzymanie, ale daliśmy radę.

W Kluczborku była okazja spotkać Macieja Kowalczyka, byłego piłkarza Korony. Jak się z nim pracowało?

– Bardzo doświadczony zawodnik, strzelał gole, które przyczyniły się wtedy do naszego utrzymania w 1 lidze. Nie wywyższał się, dawał z siebie wszystko, nie czuł się gwiazdą.

Najlepszy piłkarz, z którym miał pan okazję grać w drużynie?

– Trochę ich było, ale wybieram Branko Strupara, z którym grałem w Genk. Bardzo dobry i bramkostrzelny piłkarz. Miał świetną technikę.

To prawda, że podczas robienia zakupów zerwał pan więzadła?

– Zgadza się. Pojechałem na testy do Ashdod. W Izraelu pokazałem się z bardzo dobrej strony. Miałem tam podpisaną wstępną umowę. Do Polski wróciłem po rodzinę.
Poszedłem do marketu budowlanego, bo mieliśmy zamiar przed wyjazdem wymienić płytki. Wziąłem je i szedłem po klej, nie zauważyłem, że jest rozsypany. Pociągnęło mnie do przodu, jeszcze chciałem przytrzymać nogę żeby się nie wywrócić. Jednak złapałem w złym miejscu i więzadło puściło. Klub wycofał się z kontraktu, ponieważ umowa którą podpisałem obowiązywała tylko w Izraelu, poszedł dobry kontrakt (śmiech).
Osiem miesięcy byłem wyłączony z gry. Bardzo ciężko trenowałem wtedy, ale na szczęście udało się wrócić.

Share:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *