Tomasz Lisowski otworzył wynik meczu Bandy Świrów z reprezentacją kibiców Korony pięknym strzałem lewą nogą z rzutu wolnego. Kilka lat temu był jednym z kapitanów ekipy Leszka Ojrzyńskiego. Był bacznie obserwowany przez sztab reprezentacji Polski. Szansę dostał u Leo Beenhakkera. Przy okazji wydarzenia 10-lecia Bandy Świrów, postanowiliśmy przepytać Tomasza Lisowskiego, który na bieżąco śledzi poczynania Korony.
Marcin Łataś, CowKoronie.pl: Nadal śledzisz losy Korony Kielce? Jak oceniasz obecny sezon?
– Oczywiście! Moim zdaniem obecnie wszystko dobrze w klubie funkcjonuje. Korona jest na pierwszym miejscu, a więc obrany kierunek jest prawidłowy. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie Korona wróci do Ekstraklasy, tam gdzie jej miejsce.
– Jak według Ciebie zmienił się poziom ligi na przestrzeni ostatnich lat?
– Nie chcę zbyt szeroko tego oceniać. Samo funkcjonowanie klubów i stadiony, które zostały wybudowane można ocenić pozytywnie. Jeśli chodzi o poziom piłkarski to uważam, że z wysokości trybun nie można tego uczciwie ocenić. Boisko wszystko weryfikuje i z tej perspektywy ocena może być zgoła inna.
– Jak wyglądało Twoje rozstanie z Koroną? Mogłeś zostać w Kielcach na dłużej?
– Przed kontuzją miałem ustalone wszystkie warunki kontraktowe. Klub chciał, żebym został, ale przez poważny uraz, którego się nabawiłem nastąpiła zmiana decyzji i postanowiono się mnie pozbyć. W takiej sytuacji jest teraz Jacek Kiełb. Mam nadzieję, że klub nie odwróci się od niego i pomoże mu w szybszym powrocie do zdrowia.
– Czego zabrakło Koronie, aby zagrała w Europejskich Pucharach o których marzyli kieleccy kibice? W pierwszym sezonie Leszka Ojrzyńskiego było naprawdę blisko…
– Zabrakło nam szczęścia. pamiętny mecz z Lechem Poznań, który ostatecznie zremisowaliśmy 2:2, tracąc gola po centrostrzale Luisa Henriqueza w doliczonym czasie gry. To spotkanie bardzo podcięło nam skrzydła. W tamtym sezonie mieliśmy w sobie dużo zawziętości i charakteru, dlatego tym bardziej żałuję, bo to by było coś pięknego.
– Zagrałeś trzy mecze w reprezentacji Polski. Czujesz się spełniony czy raczej odczuwasz niedosyt, że nie było ich więcej? Zasługiwałeś na kolejne powołania?
– To nie powinno być przeze mnie oceniane. Miałem dużą konkurencję na lewej stronie defensywy w tamtym czasie. Nie było łatwo. Obecnie z tą pozycją jest dużo większy problem. Jestem zadowolony z tych trzech rozegranych meczów z orłem na piersi. To jest duma.
– Udało Ci się poznać Leo Beenhakkera, który Cię powołał. Jaki to jest człowiek i trener? Poznanie kogoś takiego zmienia nieco spojrzenie na futbol?
– Oczywiście! Człowiek mający dobry kontakt z zawodnikami. Dużo z nami rozmawiał, dzięki czemu na treningi wychodziło się zawsze z uśmiechem na twarzy. Staraliśmy się wyciągać od niego jak najwięcej, bo miał ogromną wiedzę, świetne podejście do piłkarzy, darzył wszystkich szacunkiem. Ponadto ciekawe spojrzenie na piłkę nożną. To były wyjątkowe chwile.
– Przy okazji wydarzenia 10-lecia Bandy Świrów chyba nie brakowało Wam tematów do rozmów?
– Absolutnie! Było fantastycznie się spotkać po latach i powspominać. Ciągle mamy ze sobą kontakt, ale takich okazji do wspólnych spotkań całą ekipą nie ma zbyt wiele. Mam nadzieję że jeszcze to powtórzymy.
– Nie ma szans by druga taka drużyna się zrodziła?
– Ciężko byłoby powtórzyć drugą taką ekipę. U nas panował specyficzny klimat. Byliśmy jak rodzina. Zawsze serce miało być zostawione na boisku. Każdy miał tę świadomość. Niezapomniany był też kontakt z naszymi kibicami. Taka drużyna jest tylko jedna.