Mirosław Smyła: Koronę wspominam wyjątkowo

Trener Mirosław Smyła mówi o czasie spędzonym w Koronie, opowiada o problemach, które zastał w Kielcach i czym się obecnie zajmuje. 

Kamil Dulęba, CowKoronie.pl: Jak pan wspomina czas spędzony w Kielcach? 

Mirosław Smyła, były trener Korony Kielce: Piękny, ale za krótki. Bardzo się z żyłem z Kielcami i ludźmi wokół. Z zespołem pożegnałem się ze łzami. Uczciwie mówiąc, to był najfajniejszy czas. To było coś wyjątkowego. Koronę mam mocno w sercu.

Uważa pan, że dostał za mało czasu w Koronie?

– Nie, to był dziwny czas. Pamiętam jedno zdanie: trenerze szkoda, że w takim momencie pan do nas trafił, bo jakby to było w innych okolicznościach, to byłoby dużo lepiej. Wiele rzeczy wpłynęło na to, że się rozstaliśmy.

Trudnego wyzwania się pan podjął. 

– Ekstraklasie się nie odmawia. Nie wiem, czy kiedyś jeszcze będę miał szansę popracować na najwyższym szczeblu. Piłka idzie do przodu, ale ja cały czas jestem pod prądem.

Co nie funkcjonowało w drużynie? 

– Ludzie w tamtym okresie mieli świadomość tego, co się dzieje. Jak te wszystkie problemy, co się pojawiły, te przepychanki właścicielskie. To wszystko spowodowało, że nie było to normalne funkcjonowanie i wiemy jak się skończyło. Mimo że mieliśmy w zespole wieżę babel i dla ludzi z zewnątrz wyglądało to jako zlepek piłkarzy, to nie zgodzę się z tym. Traciliśmy też zawodników po czerwonych kartkach i kontuzjach, które przytrafiły się zimą. Prosiłem o napastnika za wszelką cenę. To były problemy nie do przeskoczenia, bo nie było zgody niemieckich właścicieli. Poprawiliśmy wszystkie statystki, jakie tylko mogliśmy oprócz strzelania bramek. Był fajny moment przed ŁKS-em, gdy przerwano rozgrywki i wtedy można było doleczyć piłkarzy. Chciałem to wtedy dalej ciągnąć, ale się ze mną pożegnano.

Fot. Gazeta Wyborcza Kielce

Pana wypowiedzi podczas konferencji prasowych były barwne. Dużo metafor pan używał. Można powiedzieć, że to pana znak rozpoznawczy. 

– Lubię być sobą. Staram się unikać sloganów i nomenklatury konferencyjnej. To nie mój klimat. Nie lubiłem brefingów przed meczami. Męczyło mnie to. Nie mogłem nic powiedzieć o składzie ani o sposobie gry. Na konferencjach ludzie chcą usłyszeć coś ciekawego.

Co pan na słowa pana następcy – Macieja Bartoszka, że nie wszyscy piłkarze chcieli oddawać serce Koronie? 

– Nieprawda. Całkowicie się z tym nie zgadzam. To byli profesjonaliści. Zawsze byli do dyspozycji. Wielu z nich grało w reprezentacjach swoich krajów. Zależało im, nie można wszystkiego zrzucać na piłkarzy, nie pozwolę na to. Miałem grupę naprawdę fajnych chłopaków, którzy bardzo chcieli wygrywać. Problem leżał gdzie indziej. Zespołowi brakowało jednej rzeczy – dobrych transferów. Kilka zostało zablokowanych, a piłkarze, którzy mogli do nas dołączyć mocno podnieśliby naszą jakość. Nigdy nie zrzucałem na to, że kadra nie była pełna, ale po kilku latach mogę sobie pozwolić na małą analizę.

Na pewno nie pomogło też to zimowe zamieszanie z pensjami. 

– Nie będę zrzucał na pieniądze tylko na brak transferów. Ja z tym nie miałem problemu, piłkarze też nie. Ogromne zawodowstwo z ich strony. To był trudny moment dla Korony i chwała panu Piotrowi Dulnikowi za to, co zrobił dla klubu, dlatego też drużyna jest teraz w ekstraklasie.

Ponad dwa lata po odejściu z Kielc był pan bez pracy. Dlaczego tak długo? 

– Wiele rzeczy na to wpłynęło. Raz, że nie miałem parcia. To jest taki zawód, że musimy promować swoje nazwisko i to jest naturalne. Ja w Radzionkowie jestem współzałożycielem Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Jest tam ponad dwustu uczniów. To duże wyzwanie. Leci już szósty rok.
Jak zaproponowano mi, żeby pomóc Podbeskidziu to się zgodziłem, chociaż nie do końca to czułem, jeśli mam być szczery. Wyraziłem też zgodę na kilka rzeczy, na które normalnie bym się nie zgodził i to był błąd.
Jakby pojawiło się coś fajnego to jestem na tak, ale nie mam ciśnienia, nie siedzę na gorącym krześle i nie będę brał byle czego.

Śledzi pan wyniki Korony?

– Tak. Ostatnio zwycięstwo. Korona jest zahartowana w bojach. Sądzę, że da radę się utrzymać. W końcu mój asystent prowadzi pierwszy zespół (śmiech).

Czy Kamil Kuzera to dobry wybór? 

– Kamil ma doświadczenie. Jest to przemyślane. Nie byłem zaskoczony tym ruchem. Dostał szansę i dobrze mu idzie. Kto jak nie on? Trzeba było działać natychmiastowo, a Kamil był na to przygotowany. Pracował z wieloma trenerami. Mam nadzieję, że los się do niego uśmiechnie. Szatnie zna świetnie. Ma sztab, który zjadł zęby na Koronie.

Czym pan się teraz zajmuje? 

– Tak jak wspominałem, zajmuję się szkołą. Nie ma szans, żeby coś innego wchodziło w rachubę. Czuję się za ten projekt odpowiedzialny. Tylko praca trenera mogłaby to zmienić.
Zdobywam duże doświadczenie pracując w obszarze zarządzania zasobami ludzkimi, jest tu dużo młodych trenerów więc staram się im przekazać swoją wiedzę.

Share:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *